LIDKA
Święta Wielkanocne za pasem. Pora wziąć się za świąteczne porządki. W tym
roku święta katolickie i prawosławne wypadają w tym samym terminie. Szkoda, że
Boże Narodzenie nigdy nie może zbiec się w czasie. Już tyle lat spędza święta z
dala od swej rodziny…
- Chyba zaczęłam się starzeć – mówi do siebie podchodząc do lustra – coraz
częściej bierze mnie na wspominki.
Uważnie przygląda się odbiciu kobiety, którą widzi w lustrze. W niczym nie
przypomina tamtej roześmianej szczęśliwej dziewczyny z fotografii sprzed
dwudziestu pięciu lat. Próbuje sobie przypomnieć okoliczności w jakich zrobiono
zdjęcie, które wypadło z jakiegoś zapomnianego pudełka po czekoladkach podczas
robienia wielkanocnych porządków. Ma je przed oczyma od samego rana. Zupełnie
bezwiednie wraca do pokoju. I chyba równie bezwiednie sięga po pudełko ze
zdjęciami. Czy to możliwe, że nie
przeglądała ich ani razu od przyjazdu tutaj? Przecież ludzie chętnie wracają do
wspomnień? Spogląda na zegarek. Dopiero
dziesiąta. Jeszcze przez kilka godzin będzie sama – może więc bez obaw sięgnąć
do innego pudełka – dla niej o wiele cenniejszego niż wszystkie fotografie tego
świata. Mimo, że pora jest „bezpieczna” sprawdza czy drzwi do mieszkania są zamknięte
na klucz. Tym razem przechodząc koło lustra widzi kobietę o nieco wystraszonym,
zaszczutym spojrzeniu. Sięga do komody, w której można znaleźć wszystko: stare
buty, zepsuty kran, bombki, proszki, pasty i trzysta tysięcy innych rzeczy.
Komoda jest głęboka, a ponieważ tylko ona wie jakie „skarby” można w niej
znaleźć nikt inny tu nie zagląda – co najwyżej ktoś z rodziny zapyta: „mama czy
aby przypadkiem w komodzie nie ma mojej starej torebki?; Lidka, czy czasem nie
włożyłaś śrubokrętu do tej komody?” Nikt też nie wie, że na samym dnie
przepastnej skrzyni jest ukryty prawdziwy Skarb, który należy tylko do niej.
Biżuteria? Papiery wartościowe? Złoto? Pieniądze na czarną godzinę?
Lidka delikatnie otwiera pudełko po butach (kupionych w Polsce w 1986),
potem odwija irchową szmatkę: krzyżyk, który podarował jej ojciec, żeby
zawiesiła na ścianie nowego domu: „oby Bóg miał cię w opiece”, biała książeczka
do nabożeństwa (pamiątka pierwszej komunii), trzy kolorowe bransoletki (dostała
je od Marka, kochała się w nim w ósmej klasie), kilka wyblakłych listów
pisanych do mamy, których nigdy nie wysłała (żeby jej nie martwić), kilka
czarnobiałych zdjęć: rodzinnych, kilka ze studiów (których zresztą nie
skończyła) – wszystkie z okresu przed poznaniem męża. Ułożyła swoje skarby na
stole. Ciężko westchnęła. Gdyby teraz popatrzyła w lustro w swoich oczach
zobaczyłaby rozgoryczenie i bezgraniczny smutek. Przedmioty będące dziś jedyną
nicią łączącą ją z młodością i krajem też ułożyły się w smutnej kolejności.
Kolekcja Skarbów zaczyna się słowem NIGDY i kończy słowem NIGDY. Krzyżyk nigdy
nie ujrzał światła dziennego. Przypomniała sobie tamten dzień. Gdy wyjęła go z
walizki jej przyszły mąż stanął jak wryty:
- Co to jest? Czy ty kobieto na głowę upadłaś?! I tak mnie palcami
wytykają, że się z katoliczką żenię! Jak chcesz się modlić to do ikony się
módl. A to z miejsca wyrzuć! Jeszcze mi tylko brakuje, żeby to moja matka
zobaczyła! NIGDY więcej nie próbuj tego robić! – ani razu przedtem nie słyszała tyle złości w
jego głosie. To chyba była ostatnia chwila żeby wyskoczyć z pociągu nim
nabierze szybkości. Ale ona nie dostrzegała czarnych chmur zbierających się na
jej głową – była taka zakochana!
Gdy postanowili, że się pobiorą kończyła czwarty rok studiów. Tylko rok
dzielił ją od upragnionego tytułu magistra farmacji. Rodzice byli tacy dumni,
gdy po pierwszym podejściu udało jej się dostać na studia. Potem była świetną
studentką, co oczywiście nie przyszło jej łatwo, bo farmacja to trudny
kierunek. Kiedy poznała Branka pomyślała, że opatrzność podpowiedziała jej ten
kierunek, bo przecież jako farmaceutka łatwo znajdzie pracę za granicą.
Najpierw chciała zaczekać ze ślubem do końca studiów, ale Brankowi się ten
pomysł nie spodobał: „Skończysz studia jako mężatka, co ci to przeszkadza”. W
sumie nic, tym bardziej, że kilka koleżanek z roku też już było zamężnych i
jakoś sobie dawały radę. Dwie miały nawet dzieci. Wzięła więc urlop dziekański
i postanowiła, że po krótkiej przerwie, gdy tylko się odnajdzie w nowym kraju,
wróci do nauki. Przywiozła ze sobą wszystkie książki. Po cichutku marzyła też,
że uda jej się też namówić Branka żeby się trochę dokształcił – nie żeby jej
przeszkadzało, że jest niewykształcony, wcale nie, ale jednak szkoła zawsze
poszerza horyzonty…
Szybko się zorientowała, że każde rozpoczęcie tematu ukończenia studiów
wyraźnie wyprowadza jej męża z równowagi. Ale nie to było najgorsze. Branko
coraz częściej zaczynał w obecności swoich rodziców czy znajomych drwić z jej
ambicji: „a co na to powie moja mądrusia?; a co o tym pisze w twoich
książkach?; wam uczonym kobietom tylko bzdury w głowie!”. Nie raz i nie dwa,
gdy próbowała się włączyć do dyskusji krótko ucinał „lepiej dbaj o dom zamiast
się wymądrzać!” Co takiego powiedziała? Co takiego zrobiła? Co się w nim zmieniło?
Przez kilka miesięcy mieszkali razem w Polsce i taka sytuacja nigdy się nie
przydarzyła. Gdzie popełniła błąd? W końcu zebrała się na odwagę żeby
powiedzieć, że kończy jej się urlop dziekański i musi zacząć się uczyć żeby móc
kontynuować studia. To popołudnie też doskonale pamięta: jego zimne zacięte
spojrzenie i wycedzone przez zęby słowa: „Zapomnij! Ja nie mam szkoły i żyję,
ty też możesz. Ja zarabiam pieniądze - ja decyduję o ich wydawaniu! Nie stać
nas na twoje wyjazdy. NIGDY nie wracaj do tej rozmowy”. Poczuła się niczym
zwierz w klatce. Płakała przez całą noc. Jej marzenia – a przynajmniej ich
część legły w gruzach. Nad ranem podjęła decyzję. To nic, że nie skończy
szkoły. Teraz nie może się postawić okoniem. Pod jej sercem bije już jeszcze
jedno serce. Dla jego dobra zgodzi się z decyzją męża. Przyjechała przecież do
kraju, gdzie żony muszą zgadzać się z decyzjami mężów. Że boli dusza? A kogo tu
obchodzi, że kobietę boli dusza? Wtedy zaczęła pisać – nigdy nie wysłane –
listy do matki. Każdy zaczynał się tak samo: „Kochana Mamo, jest mi źle. Nie
pasuję do nich…” Później już nawet listów nie pisała. Ale wciąż podejmowała
decyzje… dla czyjegoś dobra… a później przestała być sobą. Była dobrą żoną i
matką, dom prowadziła tak, że każdy zazdrościł Brankowi takiej żony! Była
wszystkim tylko nie tamtą Lidką. Może dlatego nie może rozpoznać tej twarzy ze
starej fotografii? A może jej po prostu nie chce rozpoznać? Dlaczego? Bo z żalu
pęknie jej serce...
Škoda...
OdpowiedzUsuń