ŻAD
Zmierzch
powoli przechodził w noc. Ciepłą letnią noc. Przez okno dobiegały odgłosy
wielkiego miasta. Lubiła wielkie miasta. Pozwalały zachować anonimowość, a
jednocześnie dawały złudę iż samotność jest daleko stąd. Swoje wielkie miasto lubiła szczególnie. Jej
serce biło jego rytmem, jej oddech był miarowy gdy serce jej miasta biło
miarowo… Miała wrażenie, że mieszka w tym mieście od wieków. A przecież
mieszkała tu zaledwie od dwudziestu lat. Ale coś jej mówiło, że jej przygoda z
tym miastem rozpoczęła się dużo wcześniej… może w innym życiu?...
Kim
była? Czasami wydawało jej się, że jest ptakiem uwiezionym w ciele kobiety.
Innym razem stojąc przed lustrem widziała jedynie małą głupią ćmę, którą już
tylko centymetry dzieliły od ognia. Czasem myślała o sobie, jak o sarnie, która
wpadła we wnyki. Czasem wydawało jej się, że nosi w sobie moc Hekate… a były
dni gdy czuła się niczym Artemida…
Czasami miała wrażenie, że w jej ciele kłębią się wszystkie jej
wcielenia naraz, że jest bliska … odpowiedzi kim jest naprawdę…
Poranek…
Brzask.
Pękają żelazne obręcze ciemności. Ale miasto wciąż śpi. Jego równy oddech jest
niemalże namacalny. Oddycha głęboko, miarowo. Tylko, gdzie niegdzie w oknach
już – a może jeszcze - palą się światła. Jest tak cicho. Trudno się nie
uśmiechnąć na myśl co stanie się z ciszą za dwie godziny… w Kairze poranną
ciszę gwałci śpiew muezina. W jej mieście tramwaj jadący tak blisko okna, że
trudno się oprzeć wrażeniu, że parkuje prosto w jej śnie. Parkuje? Przejeżdża
przez jej piękny sen bez pardonu go rozrywając na strzępy. Próbowała ratować
swoje piękne sny budząc się na dwie minuty przed tym nim stary tramwaj wtoczy
się na stare szyny biegnące tuż obok jej kamienicy. Ale gwałt pozostaje gwałtem
– bez względu na to kto go zadaje…
Czy
to możliwe, że jest jedynym przechodniem na deptaku? Czy to możliwe, że udało
jej się złapać deptak dopiero szykujący się do przyjęcia tysięcy nóg. Jest
trochę rozczarowana – wydawało jej się, była przekonana, że jej miasto nie
zasypia nawet na chwilę…
Ona
sama też niewiele spała. Jej sen był niespokojny, czujny. Czasami przychodziło
jej do głowy, że, w którymś poprzednich wcieleń musiała być wojownikiem i po
tym właśnie czasie pozostała jej czujność snu.
Śniła często i gwałtownie. Bała się niektórych swoich snów. Wierzyła, że
niektóre z nich są zwiastunami… nie wiedziała tylko czego. Kiedyś o mało we
śnie nie umarła. Była o tym przekonana. Siadła na krześle obok swego łóżka i
przyglądała się pogrążonemu we śnie swojemu ciału. I wiedziała, doskonale
widziała, że jeśli natychmiast całą siłą swej woli nie zmusi swego ciała do
obudzenia się, to nie obudzi się już nigdy. A przecież nie mogła sobie na to
pozwolić. Miała jeszcze tak wiele do zrobienia...
Pierwsze
promienie słońca zdobywały wciąż bardzo opustoszały deptak. Nie mogła się nie
zdziwić. Nie znała go w tym wydaniu. Pusty, nierozpalony do niemożliwości
gorącym słońcem… teraz dopiero, gdy jej uwagi nie odciągały setki pędzących w
szaleńczym tempie przechodniów, mogła w
pełni docenić jego urok. Stąpała powoli i dostojnie rozkoszując się tym, że ma
go tylko dla siebie. Stąpała ostrożnie, by nie zburzyć dziewiczości poranka…
Przez ułamek sekundy nie mogła się oprzeć wrażeniu, że już kiedyś kroczyła w
ten sam sposób, po tym samym deptaku, choć wtedy nieco inaczej wyglądał –
zresztą ona też. Kiedy to mogło być… jej charakterystyczna długa suknia… czyżby
deja vu? Ten
poranek stanowił cudowny moment intymnego wręcz obcowania z jej miastem. Nikt
nie zakłócał tej niezwykłej chwili
zespolenia z miastem, które nagle nabrało zupełnie ludzkiego wymiaru.
Wiedziała, że może to trwać zaledwie ułamek sekundy, jeden krótki urywany
oddech – potem czar prysł. Nie mogła się nie uśmiechnąć. Dlaczego? Przyszło jej
do głowy, że należy do grupy wybranych. Nielicznej grupy tych, których zmysły
są bardziej wyostrzone, na momenty odbierających na nieco innej frekwencji niż
„zwykłe odbiorniki”. Niektóre zapachy, dźwięki, obrazy miasta wywołujące całą
gamę jej odczuć i wrażeń dla innych były nieosiągalne. Zresztą ona sama nie
umiała jasno opisać tego co czuje i co widzi. Oczywiście tych chwil nie było
wiele – ale tym bardziej były drogocenne. Czasami jeden dźwięk, wirujący płatek
śniegu czy kropla deszczu spływająca po oknie zatłoczonego tramwaju sprawiała,
że przed jej oczyma otwierały kadry z filmu, który był jej życiem – w chwili
trwającej nie dłużej niż mrugnięcie wracała do czasów, do sytuacji, do osób, z
którymi była, gdy deszcz tworzył identyczne wzory na szybie, gdy cisza brzmiała
dokładnie tak samo, gdy ludzie byli tak samo zmęczeni… Flash back I już sama
nie wiedziała czy burzy boi się ona sama czy może czuje strach swojej babci,
która często opowiadała o tym strachu. Czy wewnętrzny niepokój, który odzywał
się w niej za każdym razem, gdy słyszała wycie karetki jest jej niepokojem czy
też właśnie wdarła się w głąb innej duszy i obcego niepokoju.
Bawiła
się słuchając co „obcy” mówią o jej mieście – „jest takie chaotyczne… jest
takie staroświeckie… jest takie nieobliczalne… jest tak źle zorganizowane… jest
takie zatłoczone… jest takie zaściankowe…. w ogóle jest niepodobne…” Czy tak
samo postrzegają i żyją całe swoje życie? Powierzchownie, schematycznie ,
według wzorów przyjętych przez takie lub inne przewodniki? Czy na co dzień też
nie są w stanie dostrzec uroku tego, co
się w nie mieści w ogólnie przyjętych definicjach stanowiących kierunkowskazy w
naszym życiu i szablonach narzuconych nam przez innych? Czy chaotyczne nie może
być piękne na swój sposób? Czy staroświeckie nie może być urokliwe? Czy
nieobliczalne nie może być pociągające?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz