KLESZCZE
Ulica.
Ludzie pędzą na wszystkie strony. Nie tylko ludzie. Kleszcze też. Trudno jest je zauważyć na pierwszy (i na
drugi, a dla mniej wytrawnego obserwatora również na trzeci) rzut oka. Są niczym kameleony, które upodabniają się do
otoczenia. Nie różnią od swoich ofiar.
Mogą być małe, wysokie, grube, długowłose, uśmiechnięte bądź smutne. Drepczą
w ślad za swoimi „panami” niczym na niewidzialnej smyczy. Nie ma szansy, by je na czas zauważyć i uciec nim się do wybrańca
przyssają. I nie one są na smyczy lecz
ich ofiary.
Są.
Zaczyna się niewinnie. Niewinnie dla namierzonego celu. Niektóre z nich
uśmiechają się do wybrańca zalotnie zaczynając swój godowy rytuał. Obtańcowują
przyszłego żywiciela, starają się być niezwykle pomocne, zrobią wszystko, by
uśpić czujność wybrańca i jak najbliżej go podejść wkradając się w jego łaski.
Inne grają na litość. Są takie nieszczęśliwe, bezbronne, potrzebujące pomocy i
wsparcia. Nieludzkim byłoby nie podać im ręki, nie dać się ogrzać własną
energią. Więc pozwalasz im się do siebie zbliżyć. Jak na dobrego samarytanina
przystało starasz się pomóc, współuczestniczyć w miarę możliwości w ich
problemach. Wszystko jest niby w najlepszym porządku. Aż do chwili, gdy
zaczynasz sobie zdawać sprawę, że coś jest nie tak, że twoja energia uchodzi
gdzieś bezpowrotnie. I w pewnym momencie zrozumiesz, że twoje nogi są tak
ciężkie, iż nie jesteś w stanie zrobić ani jednego kroku. Nie możesz się oprzeć
wrażeniu, że masz kule u nóg, że nie jesteś już panem swojego czasu i swoich
poczynań. Zaczynasz uważniej obserwować świat wokół siebie próbując pojąc co
się stało... i nagle je dostrzegasz! Ludzie
kleszcze! Są wszędzie. Jest ich całe mnóstwo! Wybałuszając wyłupiaste oczy naczulają
swoje antenki tak, by wchłonąć każdy gram twojej energii. Najpierw próbujesz
delikatnie dać kleszczowi do zrozumienia, że przejrzałeś jego grę, że twój czas
przestaje być jego czasem. Widząc bezskuteczność swoich prób zaczynasz się
szamotać w nadziei, że strząśniesz z siebie pijawkę, że odwrócisz się plecami i
pójdziesz własną drogą. Nie dopuszczasz do siebie myśli, że nadzieje
najczęściej bywają niestety złudne. Kleszcz też nie pozostaje bezczynny. Jeszcze
mocniej wpija w ciebie pazury, odwołuje się do twojego sumienia lub oburza,
oskarżając cię o brak zrozumienia, wywyższanie i brak emocji. Mruży swoje
ślepia, przeszywa cię świdrującym spojrzeniem, czasem łka żałośnie, a ty
kurczysz się w sobie i choć właśnie walczysz o własną wolność zaczynasz się czuć
podle i nie możesz się obronić od narastającego poczucia winy, że robisz coś
nie tak. Dopiero teraz zauważasz jak zimne, bezwzględne i wyrachowane jest
spojrzenie kleszcza. Ciebie już nie nienawidzi, a jego rozbiegane oczy już
tropią nową zwierzynę, już ustawia się tak, by natychmiast zwęszyć zapach świeżej
krwi. A ty? Ty ciesz się chwilą wolności, oddychaj pełnią życia nim twoje nogi
znów staną się ciężkie niczym z ołowiu...bo
ludzie kleszcze są jak opryszczka – raz dopuszczone do krwi pozostawianą
uchylone drzwi dla innych parazytów swego gatunku. A na twoich drzwiach już na
zawsze zawisa tabliczka – To jest żywiciel! To może być twoje wygodne
mieszkanko!
A
ja? Ja właśnie pozbyłam się kolejnego kleszcza! Pozostało na mnie jeszcze kilka
– dobrze, że przynajmniej jestem je w stanie zobaczyć. Gdy nabiorę sił po
stoczonej i właśnie wygranej wygranej
bitwie wezmę się za następne...
Kleszcza dobrze widać jak się fest napije.(Ja tak swojego zauważyłam)Nażłopie się i zaczyna z niego wystawać wstrętne coś.Wtedy wyłazi z niego całe zatrute "przekleszczeństwo".Nic tylko potraktować obcego jak zwykłego pasożyta - usunąć.
OdpowiedzUsuń