wtorek, 27 listopada 2012

Codzienność wcale nie musi być szara!!! :)





Codzienność wcale nie musi być szara!!! :)

Życie na Bałkanach – z resztą jak w każdym innym zakątku naszego świata – ma swoje plusy i minusy. Ale jeśli ktoś miał okazję pomieszkać trochę w innej części Europy, a potem los rzucił go właśnie na Bałkany, będzie musiał przyznać, że tu wszystko ma trochę inny wymiar: czas płynie jakby wolniej, najczęściej stosowaną metodą w życiu i w pracy jest wieeeelka improwizacja, a zdanie „nema problema” (nie ma problemu) jest zapowiedzią właśnie nadchodzących dużych problemów. Aby mieszkać tu przez kilka lat i nie nabawić się rozstroju nerwowego czy  zawału serca, należy się uzbroić w wielką cierpliwość, pogodzić się z takim, a nie innym biegiem rzeczy i po prostu dobrze się bawić. Oto kilka sytuacji z życia wziętych.
Zdarzyło się w Belgradzie:
Przygody z komunikacją miejską.
Ulica Ustanička. Jedna z dłuższych ulic w mieście – co ma znaczenie dla opisanego wydarzenia. Mniej więcej od ósmej wieczór pasażerowie jeżdżący liniami 17 i 31 są nie tylko świadkami, ale i uczestnikami prawdziwych wyścigów autobusowych. Kierowcy najwyraźniej świetnie się bawią, a i pokazują prawdziwy duch sportowy, gdy ścigają się kto pierwszy dojedzie do kolejnego przystanku i kto komu „podbierze” pasażerów. W praktyce wygląda to tak, że pędzące autobusy z nieco zdziwionymi i mocno się trzymającymi siedzeń pasażerami, mkną jak szalone. Dwa lub trzy autobusy mkną obok siebie – kierowcy wesoło sobie machają, a pasażerowie…boją się? Nie!!! Dopingują swojego kierowcę! :)
Innym razem: Tramwaj wypełniony po brzegi pasażerami. W pewnej chwili tramwaj się zatrzymuje. To nie przystanek, Ani nie czerwone światło. Tramwaj stoi, a motorniczy wysiada, idzie do budki z hamburgerami, kupuje  hamburgera i colę, wraca do tramwaju – możemy jechać dalejJ
A czasami: Autobus – również z kompletem pasażerów zatrzymuje się niedaleko rynku. Tym razem postój trwa nieco dłużej – bo kierowca musi zrobić zakupy. Wraca po jakichś 7-8 minutach z siatkami, z których widać pomidory, kapustę, ziemniaki, brzoskwinie. To już nie głód go przycisnął – ale najwyraźniej żona kazała mu zrobić sobotnie zakupy! Czy któryś z pasażerów zareagował? Ależ skąd! Wszyscy cierpliwie zaczekali na pana kierowcę i wesoły autobus pojechał dalejJ
Nauka jazdy:
Kto choć raz był w Belgradzie, na własnej skórze mógł się przekonać, że prowadzenie samochodu wymaga tu nie lada umiejętności i stalowych nerwów. W trakcie kursu na prawo jazdy, gdy znaleźliśmy się na rondzie, na którym wszyscy na raz jechali, trąbili, gestykulowali, z obłędem w oczach zapytałam mojego instruktora: - „Kto ma tu pierwszeństwo?!” Odpowiedział bez chwili zastanowienia: - „Ten, kto ma autocasco!”
Podpatrzone w Czarnogórze, a konkretnie w nadmorskim miasteczku Herceg Nowy.
Turysta nasz pan?
Turyści siedzą w kawiarence przy plaży. Siedzą od dobrych piętnastu minut obficie się pocąc i cierpliwie czekając aż kelner podjedzie przyjąć zamówienie. Niestety wygląda na to, że wszyscy pracownicy zajęci są … meczem piłki siatkowej. Nie, nie oglądaniem – graniem! Umierający z pragnienia turyści w końcu nieśmiało pytają: czy możemy zamówić? Odpowiedź: - „Owszem jak się skończy mecz. Teraz jesteśmy zajęci!”           
Roboty drogowe.
Zdziwiłam się niepomiernie, gdy któregoś dnia ujrzałam dwóch pracowników drogówki (na to wskazywał ich strój firmowy), jak idą z centymetrem (najzwyklejszym krawieckim) i co kilka kroków przykładają centymetr do pobocza, a potem na środku ulicy kredą rysują białą linię. Przez cały wieczór zastanawiałam się jaki  był cel tej akcji. Zagadka rozwiązała się następnego dnia. Na ulicy narysowana była linia. Szkoda tylko, że dwóch mistrzów pomiaru nie zwróciło uwagi na to, że ulica w pewnym memencie się zwężała – choć z drugiej strony – może to wcale nie miała być ciągła linia biegnąca przez środek ulicy tylko jakieś inne fantazyjne malowidło, a mnie po prostu zabrakło wyobraźni aby to pojąć?... 
Komplementy.
Czarnogórcy (inni Bałkańczycy też, ale ci są akurat najwrażliwsi na tym punkcie!) słyną ze swej dumy oraz przekonania iż żadna kobieta nie może się oprzeć ich urokowi (nota bene sporo w tym prawdyJ). Razu, któregoś wybraliśmy się na rejs po przepięknej Zatoce Kotorskiej. Załoga wynajętego przez nas stateczku składała się z dwóch wilków morskich. Jeden wyglądał jak Robert Redford w młodości (i był doskonałą reklamą własnego gabinetu stomatologicznego, gdyż jak się okazało wilkiem morskim jest tylko w sezonie letnim, a poza sezonem jest wziętym belgradzkim dentystąJ). Drugi wyglądał jak najprawdziwszy pirat! Nic dodać nic ująć. Po paru godzinkach żeglowania załoga zajęła się przygotowaniem przekąski dla obecnych na statku. Wilki morskie włożyły fartuszki w serduszka i przygotowały pyszny poczęstunek. Chcąc być miła i okazać, że doceniam organizację wycieczki postanowiła powiedzieć Piratowi komplement. Gdy podszedł do mnie powiedziałam z uśmiechem: „do twarzy Panu w tym fartuszku”. Reakcja przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Pirat najwyraźniej się zdenerwował i z oburzeniem zripostował: „Ja jestem KOCHANKIEM, a nie jakąś tam kucharką! I to doskonałym kochankiem, droga pani!”  … a mnie zabrakło języka w gębie…

           

1 komentarz: