Codzienność wcale nie musi być szara!!! :)
Życie na Bałkanach – z resztą jak
w każdym innym zakątku naszego świata – ma swoje plusy i minusy. Ale jeśli ktoś
miał okazję pomieszkać trochę w innej części Europy, a potem los rzucił go właśnie
na Bałkany, będzie musiał przyznać, że tu wszystko ma trochę inny wymiar: czas
płynie jakby wolniej, najczęściej stosowaną metodą w życiu i w pracy jest
wieeeelka improwizacja, a zdanie „nema
problema” (nie ma problemu) jest zapowiedzią właśnie nadchodzących dużych
problemów. Aby mieszkać tu przez kilka lat i nie nabawić się rozstroju
nerwowego czy zawału serca, należy się
uzbroić w wielką cierpliwość, pogodzić się z takim, a nie innym biegiem rzeczy
i po prostu dobrze się bawić. Oto kilka sytuacji z życia wziętych.
Zdarzyło się w Belgradzie:
Przygody z komunikacją miejską.
Ulica Ustanička. Jedna z
dłuższych ulic w mieście – co ma znaczenie dla opisanego wydarzenia. Mniej
więcej od ósmej wieczór pasażerowie jeżdżący liniami 17 i 31 są nie tylko świadkami,
ale i uczestnikami prawdziwych wyścigów autobusowych. Kierowcy najwyraźniej
świetnie się bawią, a i pokazują prawdziwy duch sportowy, gdy ścigają się kto
pierwszy dojedzie do kolejnego przystanku i kto komu „podbierze” pasażerów. W
praktyce wygląda to tak, że pędzące autobusy z nieco zdziwionymi i mocno się
trzymającymi siedzeń pasażerami, mkną jak szalone. Dwa lub trzy autobusy mkną
obok siebie – kierowcy wesoło sobie machają, a pasażerowie…boją się? Nie!!!
Dopingują swojego kierowcę! :)
Innym razem: Tramwaj wypełniony
po brzegi pasażerami. W pewnej chwili tramwaj się zatrzymuje. To nie
przystanek, Ani nie czerwone światło. Tramwaj stoi, a motorniczy wysiada, idzie
do budki z hamburgerami, kupuje
hamburgera i colę, wraca do tramwaju – możemy jechać dalejJ
A czasami: Autobus – również z
kompletem pasażerów zatrzymuje się niedaleko rynku. Tym razem postój trwa nieco
dłużej – bo kierowca musi zrobić zakupy. Wraca po jakichś 7-8 minutach z
siatkami, z których widać pomidory, kapustę, ziemniaki, brzoskwinie. To już nie
głód go przycisnął – ale najwyraźniej żona kazała mu zrobić sobotnie zakupy!
Czy któryś z pasażerów zareagował? Ależ skąd! Wszyscy cierpliwie zaczekali na
pana kierowcę i wesoły autobus pojechał dalejJ
Nauka jazdy:
Kto choć raz był w Belgradzie, na
własnej skórze mógł się przekonać, że prowadzenie samochodu wymaga tu nie lada
umiejętności i stalowych nerwów. W trakcie kursu na prawo jazdy, gdy znaleźliśmy
się na rondzie, na którym wszyscy na raz jechali, trąbili, gestykulowali, z
obłędem w oczach zapytałam mojego instruktora: - „Kto ma tu pierwszeństwo?!”
Odpowiedział bez chwili zastanowienia: - „Ten, kto ma autocasco!”
Podpatrzone w Czarnogórze, a
konkretnie w nadmorskim miasteczku Herceg Nowy.
Turysta nasz pan?
Turyści siedzą w kawiarence przy
plaży. Siedzą od dobrych piętnastu minut obficie się pocąc i cierpliwie
czekając aż kelner podjedzie przyjąć zamówienie. Niestety wygląda na to, że
wszyscy pracownicy zajęci są … meczem piłki siatkowej. Nie, nie oglądaniem –
graniem! Umierający z pragnienia turyści w końcu nieśmiało pytają: czy możemy
zamówić? Odpowiedź: - „Owszem jak się skończy mecz. Teraz jesteśmy zajęci!”
Roboty drogowe.
Zdziwiłam się niepomiernie, gdy któregoś
dnia ujrzałam dwóch pracowników drogówki (na to wskazywał ich strój firmowy),
jak idą z centymetrem (najzwyklejszym krawieckim) i co kilka kroków przykładają
centymetr do pobocza, a potem na środku ulicy kredą rysują białą linię. Przez
cały wieczór zastanawiałam się jaki był
cel tej akcji. Zagadka rozwiązała się następnego dnia. Na ulicy narysowana była
linia. Szkoda tylko, że dwóch mistrzów pomiaru nie zwróciło uwagi na to, że
ulica w pewnym memencie się zwężała – choć z drugiej strony – może to wcale nie
miała być ciągła linia biegnąca przez środek ulicy tylko jakieś inne fantazyjne
malowidło, a mnie po prostu zabrakło wyobraźni aby to pojąć?...
Komplementy.
Czarnogórcy (inni Bałkańczycy też,
ale ci są akurat najwrażliwsi na tym punkcie!) słyną ze swej dumy oraz
przekonania iż żadna kobieta nie może się oprzeć ich urokowi (nota bene sporo w
tym prawdyJ).
Razu, któregoś wybraliśmy się na rejs po przepięknej Zatoce Kotorskiej. Załoga
wynajętego przez nas stateczku składała się z dwóch wilków morskich. Jeden
wyglądał jak Robert Redford w młodości (i był doskonałą reklamą własnego
gabinetu stomatologicznego, gdyż jak się okazało wilkiem morskim jest tylko w
sezonie letnim, a poza sezonem jest wziętym belgradzkim dentystąJ).
Drugi wyglądał jak najprawdziwszy pirat! Nic dodać nic ująć. Po paru godzinkach
żeglowania załoga zajęła się przygotowaniem przekąski dla obecnych na statku.
Wilki morskie włożyły fartuszki w serduszka i przygotowały pyszny poczęstunek.
Chcąc być miła i okazać, że doceniam organizację wycieczki postanowiła
powiedzieć Piratowi komplement. Gdy podszedł do mnie powiedziałam z uśmiechem:
„do twarzy Panu w tym fartuszku”. Reakcja przerosła moje najśmielsze
oczekiwania. Pirat najwyraźniej się zdenerwował i z oburzeniem zripostował: „Ja
jestem KOCHANKIEM, a nie jakąś tam kucharką! I to doskonałym kochankiem, droga
pani!” … a mnie zabrakło języka w gębie…
i kiedys takie Balkany mnie urzekly, a potem zameczyly....
OdpowiedzUsuń