sobota, 9 czerwca 2012

OBCA.INNA


OBCA. INNA.

Zrozumienie

            Nie była jeszcze stara. Nie była już taka znów młoda. Miała w sam raz tyle lat by zacząć rozumieć co się dzieje wokół niej. Co się dzieje z nią samą rozumiała już od dawna choć nie chciała się do tego przyznać – nawet przed samą sobą. Kiedyś wymyśliła, że jeśli jasno nie sformułuje myśli to uda jej się pewne procesy przerwać lub przynajmniej powstrzymać w czasie. Ale to było dawno. W jej czasach „przed”. Ludzkość dzieli świat i wartości na przed i po Chrystusie. Starożytność i Nowożytność. Serbowie na czas przed Kosowem i po Kosowie. Ona swój świat podzieliła na normalność i mądrość.  Próbowała pójść dalej. Uściślić terminy. Normalność i mądrość? Normalność i inność? Inność i obcość? Szybko jednak zrezygnowała, bo istotą przecież nie były pojęcia, które w samej rzeczy znaczą tyle na ile je rozumiemy, ale sam podział na „przed” i „po”. Potrzeba dokonania podziału, a właściwie wyboru nie wynikał z chęci utożsamiania się  z ludzkością – w jej odczuciu było to bliższe rozdwojeniu jaźni, swoistej schizofrenii (co z kolei było dużo bardziej niepokojące aniżeli ochota przejmowania się losem całego świata!) – lecz z naturalnego biegu rzeczy.
Mniej lub bardziej świadome dokonanie podziału było brzemienne w skutki. Pewne sprawy zaczęły się dziać niemalże bez Jej udziału. Była ich pasywnym obserwatorem będąc  jednocześnie aktywnym uczestnikiem, co na początku działo się wbrew jej własnej woli.
Dojrzewało długo i z trudem. Wprost się ciśnie na usta wyświechtane „rodziło się w bólach”. Ale wyświechtane frazy obciążone są równie wyświechtanymi obciążeniami. Najczęściej błędnymi. Bo to co tym razem „rodziło się w bólach” było bezbolesne,  czyste i od samego początku potężne. Tak właśnie niebezpiecznie potężne. I niebezpiecznie czyste. Tak bardzo pasowałoby powiedzieć „niepokalane”. Niepokalane jednak nie było. Słowa też są niebezpiecznie potężne. I są narzędziem doskonałym do niszczenia czystości. Rodzące się same z siebie...niepokalane? Nie. Lekkie i bezkarne ostre brzytwy. Wróćmy jednak do Niej.       Niejasne przebłyski podczas bezsennych nocy. Myśli, których nie można jeszcze było sformułować. Wewnętrzny niepokój pierzchający z nadejściem dnia. Z czasem noc przestała stanowić dla Niepokoju Granice. Krótki i przeszywający nie uciekał już przed światłem dnia. Nic o tym nie wiedząc dojrzewała do Zrozumienia. A Niepokój pojawiał się, gdy było jej dobrze, kiedy to próbowała pofrunąć ze szczęścia i gdy było Jej bardzo źle. Kiedyś usłyszała, że największe dzieła powstają w dramatycznych okolicznościach. Nigdy nie rozmyślała o wielkim dziele, ale doskonale znała to uczucie rodzące się w niej w chwilach, gdy czuła się nieszczęśliwa, słaba, upokorzona...Gdyby nie jej własna bierność pewnie by do tej pory rzeczywiście stworzyła dzieło. Ale wtedy nie umiała jeszcze słuchać własnego pulsu.
            Z czasem niepokój zaczął przerastać w potrzebę. Nadal trudną do wyartykułowania, ale coraz silniejszą oporniejszą do pociśnięcia. Zanim jeszcze coś w niej pękło zdała sobie sprawę, że Obcej nie można już powstrzymać. Ona nie pozwalała się już dłużej świadomie więzić w podświadomości. Lawinę, jak to zwykle bywa, poruszył przypadkowy kamyczek. Znowu wyświechtana fraza. Znowu błędne skojarzenia. Nie było w niej nic ze zbawiennej bieli zimowego śniegu. Tym razem lawina niosła błoto. Mimo to, przy odrobinie szczęścia, mogła się okazać zbawienna samym tym, że wyzwoliła  czystą wciąż moc. Piosenka, o której chciała wierzyć, że powstała z myślą o niej, obudziła leżące pod hałdami błota stare wspomnienia, marzenia, ambicje (tu najbardziej bolało), smutki i żal, który tak starannie ukrywała przed innymi, a  przede wszystkim przed samą sobą. Czy tak wygląda catarsis? Wszystko nagle stało się tak jasne i oczywiste. Kiedy wypowiadała na głos myśl, której przez lata nie chciała do siebie dopuścić, wcale nie pękło jej serce. Była spokojna i teraz dopiero w pełni świadoma potęgi wypowiadanych słów. Była OBCA. Była INNA. TU i TAM.
            Nie był to atak  autoagresji. Nie był to gest samozagłady. Nareszcie mogła rozumieć. Teraz dopiero mogła pisać.

Teraz już mogła pisać

            Intuicja podpowiadała jej, ze nie powinna zaczynać w pół drogi. Należy uważnie stawiać kroki, by podołać nowej sytuacji. Okiełznać własną naturę. Uzbroić się w cierpliwość i czekać na rozwój wydarzeń. Niczego nie przyśpieszać. Odnaleźć początek i wsłuchać się w siebie.
            Była to przełomowa chwila w każdym znaczeniu. Błyskawica rozpruwająca przestworza stwarza szansę, by choć na chwili uczestniczyć w tajemnicy nieba. Jej szansą było wydarcie tajemnicy z siebie samej. Obnażenie czy samogwałt? Chwilowe rozdarcie umożliwiające bezwstydne zajrzenie w głąb siebie. Krótka odsłona wystarczająco długa by pojąć.
            Tyle lat i energii poświęciła na walkę z Inną. Tyle lat i energii poświęciła na walkę z sobą. Chyba tylko człowieka stać by z takim uporem dążył do samozagłady. Gdyby nie to, że subtelniejsza część jej własnego ja przestała być subtelna prawdopodobnie udałoby Jej się zniszczyć źródło własnego bogactwa. I nigdy nie uświadomiłaby sobie potęgi człowieka żyjącego na krawędzi dwóch światów.
            Myśli kłębiły jej się w głowie. Wszystkie wydawały się jednakowo cenne, żeby nie powiedzieć odkrywcze. Ale myśli „myślane” tak różnią się od myśli pisanych... Zmaterializowane w litery tracą swą głębię. Papier połyka trójwymiarowość myśli. Przelane na papierowy blat stają się nijakie. Co najwyżej mogą być kolorowe – niebieskie, czarne, czerwone... Ale ich dusza wsiąka w papierowe podłoże. Niczym tinta w bibułę. Robią się płaskie, banalne, nijakie.
            Szczególnie trudno uwięzić anioły nocy. Fantazyjne figury podsycane mrzonkami bezsennych godzin. Kiedy noc rozpościera swą tęczę wszystko przybiera inne wymiary i nabiera nowego znaczenia. Zamykasz oczy – bramy materialnej światłości. Oddajesz się rytmowi nocy. Gdyby nie to, ze właśnie znaleźliśmy się w jej szponach, można by powiedzieć, że noc bierze nas w ramiona. Wyciszenie jest jednak złudzeniem. Cienie nostalgii wyraźnie się wyostrzają. Zatracasz się w ciszy, by  stać się więźniem własnego głosu. Jesteś bezbronny. Marzysz. Budujesz własny świat i jesteś tu wszechmocny. Jesteś Panem. Nie ma upokorzenia. Znasz wszystkie odpowiedzi i rozwiązania. Od pragnień dzieli cię wyciągnięcie ręki.. To właśnie tęczowe kolory nocy. Zrazu niewinne bezszelestnie przedzieżgują się w łunę. Już nie możesz się oprzeć. Noc jest kameleonem. Mądrym pająkiem. A ty głupią muchą wdzięczącą się do swego egzekutora. Zanim jednak zrozumiesz na czym polega gra płoniesz w ogniu własnej energii.
            Ona też była ćmą pędzącą do czegoś co kiedyś wydawało je się światłem. Nie umiała zachować dystansu wobec własnych wzlotów i upadków. Budowała własną cyber przestrzeń. I nie potrafiła być szczera nawet wobec siebie. Mała kłamczucha. Dobrze, że nie udało jej się do końca  zniszczyć instynktu samozachowawczego. A może to Inna pomagała je w zachowaniu równowagi. Ona zaś karmiła inną swoją energią. Teraz dojrzały do zmiany ról. Nie. Teraz dojrzały do połączenia ról!

Na pograniczu

            Mieszkała na pograniczu. Wierzyła w przeznaczenie. I to, że nie można go zmienić lecz co najwyżej przesunąć w czasie. To, że przyszło jej żyć w tych czasach i w tym zakątku świata nie było na pewno przypadkowe. Pod zewnętrzną warstwą chaosu kryje się określony porządek. Wszystko ma przyczynę i skutek. Zły uczynek i kara. Dobry uczynek i nagroda. Znalazła się tu za karę czy w nagrodę?
            Tutejsi mówią, że ich dom stoi na rozstajach dróg. Na rozdrożach światów: wschodu i zachodu, chrześcijaństwa i islamu, globalizmu i tradycji. Kultur. Języków.
            To niezbyt precyzyjne określenia. Rozdroża? Rozstaje?  Zaledwie eufemizm nie oddający nawet posmaku status quo. Węzeł gordyjski. Ich dom stoi dokładnie tam, gdzie  wschód i zachód, chrześcijaństwo i islam, globalizm i tradycja, kultury i języki toczą walkę na śmierć i życie. Niczym kochankowie spleceni w miłosnym uścisku. Wyczerpani, ale podejmujący walkę wciąż na nowo.  Nie ma litości i miłosierdzia. Nie ma rozkoszy. Są tylko interesy. Wielkie interesy.
            Posiada pewien walor, który jest jej małym – wielkim skarbem. Atut pozwalający zrozumieć pewne rzeczy nim się wydarzą. Może nawet przewidzieć. Schematy są identyczne od zarania. Nic nie zmieniło się na relacji mały – duży, silny – słaby, bogaty – biedny. Bo jak mówią „siła Boga nie pyta”. Zachwiał się jeden tylko układ. Mądry - głupi. Na korzyść tego drugiego.
            Nosi w sobie doświadczenia dwóch światów: rodzonego i przyrodniego. Może pozwolić sobie na luksus patrzenia z zewnątrz. Stoi na pograniczu nie przypadając ani tam, ani tu. Tu nie chce, tam już nie pasuje. Dawniej określiłaby to w kategoriach alienacji. Osobistej klęski. Dziś myśli o tym w kategoriach przywileju.
             
Obca.  Inna.
    
        Z tą obcością  to nie do końca tak. To prawda, ze jest Inna. Kształtowała się w świecie, który wbrew pozorom bardzo różnił się od tego ją otaczającego. To tego pierwszego już nie pasowała. Zdobyte doświadczenia, to co przyszło jej zobaczyć i przeżyć w ciągu ostatnich kilku lat zmuszało niestety do rewizji systemu wartości i nowego postrzegania zjawisk i wydarzeń. Nie mogła sobie już niestety pozwolić na beztroską infantylność i zachwyt  zdobyczami dzisiejszej cywilizacji. Nawet samo słowo cywilizacja z tej nowej perspektywy nabrało zupełnie innego wymiaru. A ten drugi świat? No cóż...jej własny sensualizm nie pozwalał by się z nim choć czasem utożsamiała. Tolerowała go, nawet sympatyzowała. Potem zaczęła się solidaryzować. Nigdy jednak nie czuła się tu „swoja”. Nigdy chyba nie zapragnęła poczuć się częścią tej mozaiki.  

Bilans

Obserwuje. Porównuje. Porównanie wypada niekorzystnie. Obustronnie niekorzystnie.
Marzec. Zaledwie kilka lat temu. Data, której wielu dziś nie pamięta. Dla innych nigdy nic nie znaczyła. Niektórzy nigdy jej nie zapomną. Wielu zrobi wszystko by wspomnienie o niej nie pojawiło się nawet między wierszami.
Jest jednak wciąż żywa. Pulsuje, gdzieś między jawą i snem. Wraca przywołana drgnieniem kącika ust.  Światem zawładnęli szaleńcy. Wtorek? Przeciągły jęczący dźwięk, którego nigdy nie można już będzie zapomnieć. Najmniejsze jego przywołanie, choćby nieuchwytne  skojarzenie otwiera...pustkę. Noc nie przynosi ulgi i wytchnienia. Strach, poniżenie, upodlenie. Oszalały ze strachu pies. Oszalałe ze strachu dziecko. Tak trudno patrzeć na strach w oczach najbliższych. Bezsilność. Boli bardziej niż policzek. Miasto opuszczają autobusy wiozące okaleczone rodziny. Mamo, płaczesz mamo? Mamo, gdzie tata, mamo? Cała „mała stabilizacja” w jednej torbie. Dwumilionowe miasto umarło w upiornych ciemnościach. Cisza... I tylko dzielni chłopcy w swych skrzydlatych metalowych ptakach z „bezpiecznej wysokości” zrzucają bez opamiętania bomby. Chleba i igrzysk! Chleba i igrzysk! Chleba i igrzysk. Jesteśmy bogami! Wiemy kto jest dobry, a kto zły. Kto zasłużył na śmierć, kto na nagrody. Zabić tych na dole. Z bezpiecznej wysokości. Bez brudzenia rąk. Tam nie słychać łkania rodzących kobiet i umierających noworodków. Bo zasłużyli! To nie były koszary?! Tak nam przykro. Sami sobie winni, że nie było tam koszar. Ukarać ich za grzechy całego świata! Zanim jeszcze zgrzeszą! Na zapas! 
Nieposłuszne serce. Nieposłuszna głowa. Nieposłuszne myśli. Dziwne pragnienia rodzą się w sercu upodlonego człowieka. Pragnienia, których wstyd. Całą sobą pragnęła by panowie życia i śmierci poznali choć posmak uczty jaką zgotowali bawiąc się w Boga. Niech oszaleją ze strachu o życie bogu ducha winnych matek, żon, kochanków córek... Niech rozkoszują się smakiem łez,  zapachem piwnicznej stęchlizny,  widokiem bezkreśnie smutnych przerażonych oczu bezimiennego dziecka.
Człowiek? Zrodzony w bólu i krwi. Umiera w bólu i krwi.
Publiczność już gotowa. Zawsze znajdą się lwy i chrześcijanie. Bo ważne są igrzyska!

czerwiec, 2004.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz