Wszystkie
trąbki zdążają ku Gučy
Połowa
sierpnia. Guča, malutka, bo licząca
zalewie ok. 2000 mieszkańców miejscowość na południu Serbii, staje się na
siedem dni trębackim epicentrum świata. Przez siedem dni Gučę zamieszkuje nie
2000 lecz 500 000 mieszkańców.
Przez
siedem dni nikt nie śpi. Zabawa trwa praktycznie całą dobę – trąbki cichną na
moment może tylko gdzieś między piąta i siódmą – kiedy „zawodnicy” na chwilę
omdlewają ze zmęczenia. Potem wszystko zaczyna się od nowa: po zmroku szaleństwo
na scenie ustawionej na stadionie, przed zmrokiem każdy się bawi, gdzie może:
jedni harcują na ulicy, http://www.youtube.com/watch?v=RgWpTfJOJN4&feature=endscreen ,inni
obtańcowują skwery, parki i łączki,
jeszcze inni decydują się na tańce towarzyszące pieczeniu rytualnego prosiaka
ni mniej ni więcej tylko na środku rzeki. Po miasteczku galopują różnej
wielkości formacje trąbkowe grając, gdzie popadnie i dla kogo popadnie. Nie ma
tych słów, które opisałyby atmosferę panującą w Gučy. Klimat jest tak
niesamowity, że nawet Ci, którzy w masowej euforii tego typu nie gustują (na
przykład ja) dają się ponieść bałkańskim rytmom podgrzewanym nie tylko prażącym z nieba słońcem.
Impreza,
która dziś przyciąga setki tysięcy widzów z całego świata i około 1200
wykonawców wyrosła ze spotkań trębaczy amatorów, które swoją pierwszą, bardziej
festynową niż festiwalową, edycję miały w październiku 1961 roku. Oczywiście
nie na stadionie lecz na dziedzińcu cerkwi.
Październikowy festyn, w którym wzięły udział zaledwie cztery orkiestry,
był bardziej rewią przepięknych ludowych strojów, umiejętności tanecznych gości
(oczywiście nikt nie tańczył walca ani salsy lecz walczono o tytuł najlepszego
wykonawcy „kola” - ludowego tańca wykonywanego w najróżniejszych układach i
przy różnej szybkości muzyki ludowej), umiejętności rzemieślniczych i
zręczności kawalerów do wzięcia i panien na wydaniu. A co to byłby za festyn, gdyby nie można było
zjeść dobrej kapusty weselnej, fasoli po tutejszemu czy mięsa z różna z ciepłym
chlebem i serem własnej roboty, oczywiście wszystko to zakrapiane rakiją, również
własnej roboty.
Rok
1961 to bardzo ważna data dla „serbskiej” trąbki – od tej chwili zaczyna się
prawdziwy renesans ludowej twórczości trębackiej w Serbii. Zwycięzcą I
Festiwalu Trąbek został Desimir Perišić. Cała prasa entuzjastycznie pisała o
niecodziennym wydarzeniu, powstała pierwsza emisja radiowa poświęcona trębaczom
z Dragačeva, a
Festyn stał się wydarzeniem, o którym dyskutował cały kraj. A właściwie prawie
cały. Mając na uwadze nasze polskie doświadczenia nie trudno przypuścić, że jedyną
„stroną”, która do Festynu odnosiła się z wielką rezerwą (żeby nie powiedzieć
niechęcią) były… władze. Szczególnie te lokalne, które zastygły w oczekiwaniu
na instrukcję „z góry”.
Na II Festyn
oprócz lokalnych trębaczy dołączyli trębacze z zachodniej Serbii, na III były
już reprezentacje z południa i wschodu kraju. Organizatorzy imprezy jeździli po
całym kraju przesłuchując orkiestry i zapraszając te najlepsze do Gučy. I
zaczęło się szaleństwo. Dziedziniec cerkwi był już zdecydowanie za mały więc
muzykowano - tak jak dziś - po ulicach i skwerach, a melodia "Sa Ovčara i Kablara", która
była częścią obowiązkowego repertuaru I Festynu stała się jego hymnem.
Władze
niechętnie przyglądały się Festynowi zarzucając organizatorom iż część imprezy
wciąż jest organizowana na dziedzińcu cerkwi (a to znaczy, że cerkiew jest
przez cały dzień otwarta!), że uczestnicy ubrani są w bogate stroje ludowe
(„kułackie” – jak je określali „towarzysze”) lub w biedne opanki (obuwie przypominające nasze kierpce), co ponoć uwsteczniało
nację, no a poza tym śpiewano nacjonalistyczne pieśni z okresu I wojny światowej
("Tamo daleko" i "Marš na
Drinu"). Ale jak sami wiemy im bardziej owoc zakazany tym bardziej
smakuje, a więc Festyn się z roku na rok rozrastał i zataczał coraz większe kręgi,
by w pewnym momencie z imprezy lokalnej, później krajowej, przerosnąć w imprezę
o randze międzynarodowej. W 1961 roku na festynie zagrały 4 orkiestry. Teraz, w
samym tylko finale o miano najlepszej trąbki walczy 40 orkiestr, wybranych z
ponad stu, które się do konkursu zgłaszają!
Dziś,
w Serbii, Guča jest biletem dla każdego kto się para grą na trąbce i muzyką
etniczną opartą o trąbki. Przed młodymi trębaczami, którzy tu zabłysną
otwierają się drzwi do nagrań telewizyjnych, występów w programach muzycznych i
niezłego w sumie zarobku. I nawet ci już bardzo znani starają się od czasu do
czasu pokazać na Festiwalu w Gučy i doprowadzić rozbawioną publiczność do
szaleństwa swoimi przebojami. W 2010 wystąpił na przykład Goran Bregović (http://www.youtube.com/watch?v=TFvIg_OuJkQ&feature=related),
rok później ze swoją Balkaniką Sanja Ilić
http://www.youtube.com/watch?v=bzepUUJJ6rM&feature=related
, a cieszący się światową sławą w swej branży Boban Marković zachwycił
festiwalową publiczność koncertem na 100 trąbek http://www.youtube.com/watch?v=zYRJxziMrC0&feature=related.
Festiwalowi
towarzyszą także inne imprezy – wystawy plastyczne, spotkania literackie,
konkurs we wznoszeniu toastów i mów pochwalnych, przeglądy strojów ludowych,
obyczajów itp. Siłą rzeczy pozostają w cieniu głównego aktora festiwalu tj.
trąbki, ale jednak zasługują na uwagę (choć pewnie będąc w Gučy dopiero, któryś
raz z rzędu uda nam się wyrwać z magicznego kręgu trąbki i dostrzec inne treści
festiwalu).
Tak oto wygląda historia trąbki serbskim piórem pisana. Trąbka najpierw przygrywała tu do boju, potem ogłaszała pobudkę i ciszę nocną. Wkrótce było kojarzona już nie tylko z wojskowym marszem, ale także z melodiami obwieszczającymi narodziny, chrzciny, wesela. Trąbki grały, gdy trzeba było ogłosić, że na dachu nowowybudowanego domu zawisła już wiecha i wreszcie, gdy trzeba było kogoś wyprawić ostatnią drogę.
Dziś Festiwal
w Gučy to nie tylko impreza, na którą autokarami ściąga publiczność z całego
świata (także z Polski). To także fenomen kulturologiczny, któremu warto
poświęcić uwagę, a może i pracę naukową i z zakresu socjologii i psychologii
kultury.
A co sami Serbowie
mówią o Gučy? Mówią tak:
I ten kto nie jest
Serbem w Gučy nim się stanie!
Uważajcie na tych
którzy na festiwalu zachowują się normalnie – ci są w normalnym życiu
nienormalni!
A kto przeżyje
opowie jak było …
niestety Czaczak nie umie "zarobic" na Gucy, zalosne jest to co widza ci ktorzy jada na festiwal via Czaczak. Zreszta sami czaczanie wyrazaja sie dosc prymitywnie o festiwalu. Szkoda, wielka szkoda. Ola www.hameandaway.wordpress.com
OdpowiedzUsuń